Nieco ponad 100 km na wschód od Bregenz znajduje się Schwangau. Gmina w południowych Niemczech w Bawarii. Dla tych co kojarzą miejsce, wiedzą iż tam znajduje się wspaniały zamek niepoprawnego króla Ludwika II Bawarskiego. Przepiękny XIX-wieczny zamek który był mieszanką różnych stylów: neoromańsko-pseudomauretańsko-neogotycki. Jego budowę rozpoczęto w 1869r. i budowano go przez 17 lat. Niestety budowa pochłonęła astronomiczną sumę pieniędzy, Ludwik zamiast zajmować się sprawami polityki wewnętrznej i zewnętrznej wolał zatracić się w swoich marzeniach i budować po kolei zamki jakie nie śniły się największym marzycielom. Z tym że Ludwik miał tą możliwość że te marzenia, przez niektórych osądzone mianem szalonych, po kolei urzeczywistniał. Okrzyknięto go bajkowym królem. Ludwik łącznie posiadał 3 zamki. Linderhof, Herrenchiemsee i Neuschwanstein. Herrenchiemsee był kopią paryskiego Wersalu. Rzeczywiście jak by na niego nie spojrzeć do złudzenia przypomina Wersal. Nieoficjalnie podaje się iż były też plany na budowę 4 zamku. Ludwik mieszkał wraz z rodzicami Maksymilianem II Wittelsbachem i Marią Fryderyką Hohenzollern w zamku Hohenschwangau wzniesionym przez jego ojca. Ciekawostką jest fakt iż w swoim pokoju miał lunetę. Za młodu podobno lubił przez nią patrzeć na najbliższe wzgórze i marzyć że tam pewnego dnia wybuduje swój zamek. Co ciekawe podczas zwiedzania zamku można zajrzeć przez tą lunetę. Widać w niej to samo piękne wzgórze, a na nim wspaniały zamek. Ludwik w wieku 18 lat musiał szybko wydorośleć gdyż zmarł mu ojciec. Nie oznaczało to nic innego jak to że zostaje następcą tronu. Dorosłość niekoniecznie idzie w parze z wiekiem, gdyż Ludwik nie był przygotowany na taki obrót sytuacji. Nie radził sobie jako władca. Wolał uciekać w realizację marzeń i muzykę wagnerowską. W relacjach z kobietami też nie radził sobie najlepiej, jego zaręczyny z Zofią Charlottą nigdy nie doczekały się chwili zacementowania związku. Zerwanie zaręczyn utwierdziły szalonego króla o jego wrodzonym homoseksualizmie. Wszystkie te wydarzenia i jego osobista bezradność odbiły się na jego zdrowiu psychicznym. Są także donosy iż Ludwik był tak zaabsorbowany budową zamku że kompletnie o siebie nie dbał i miał strasznie zepsute zęby. Wszystkie pieniądze jakie były przeznaczone na rozwój Landu Ludwik przeznaczał na budowę zamku, co zaniepokoiło wrogich mu od samego początku ministrów. Pierwotnie zamek miał wyglądać niczym zamek rycerski, takie było jego ogólne założenie, ostateczna wersja od pierwotnej różni się tylko wielkością i kształtem tej najgrubszej wieżyczki stojącej tuż za bramą wjazdową do zamku. 9 czerwca 1986r. miarka się przebrała Ludwik skutecznie pogrążał Land by iścić swoje wybujałe marzenia. Został uznany za szalonego i niepoczytalnego. Został przewieziony do zamku Berg nad jeziorem Starnberg, na południe od Monachium. 4 dni później ciało Ludwika i jego lekarza znaleziono w jeziorze Starnberg. Przyczyny zgonu są po dzień dzisiejszy niewyjaśnione. W miejscu gdzie ich znaleziono jest w wodzie postawiony krzyż. Obecnie tylko kilka komnat jest udostępnionych dla zwiedzających. Sam zamek posiada łącznie kilka! kilometrów korytarzy.
Wracając do tematu. Serce skakało mi jak oszalałe gdy już z oddali zaczął wyłaniać się jego zarys. Chciałam niczym torpeda wyskoczyć z tego autobusu. Niestety musiałam poczekać aż dojedziemy na miejsce, zaparkujemy. Oczywiście wyskoczyłam jako pierwsza już cykając dookoła siebie zdjęcia. Wyglądał tak delikatnie wśród opasających go gór, zieleni drzew i prażącego słońca. Kto by pomyślał że za tym pięknem skrywa się taka tragiczna historia. Historia człowieka który nie bał się marzyć. I zarazem nie bał się tych marzeń urzeczywistniać. Pierwszym celem był jednak zamek Hohenschwangau. Mieliśmy niecałą godzinę do wejścia na zamek. Bilety kupowało się do obydwu zamków. Gdzie na każdym bilecie była wyznaczona godzina o której jest zwiedzanie kolejnego zamku. Zwiedzanie każdego trwało ok 35 min. Z Hohenschwangau na dzień dzisiejszy najbardziej w głowie mi siedzi pokój Ludwika i ta jego luneta. Gdy ją zobaczyłam dopiero oprzytomniałam że przecież gdzieś o niej czytałam... Zajrzałam przez nią i jak już wspominałam wcześniej widok bajkowego zamku na wzgórzu mam przed oczami po dziś dzień. Po zwiedzaniu zamku mieliśmy ok 1,5 na zakupy, bądź ewentualny spacer do zamku Neuschwanstein. Można było dojechać do niego autobusikiem, bryczką bądź dojść pieszo. Dystans jaki dzielił obydwa zamki to 2 km. Szacowany czas: 40 min. Gdyż szło się pod górę. Z zegarkiem w ręku, pokonanie tego dystansu zajęło mi 15 min!. zanim jeszcze wyskrobałam się na górę musiałam się co nieco rozeznać po sklepach z pamiątkami. Nałogowo kolekcjonuję kieliszki z odwiedzonych przeze mnie krajów więc z zamkiem obowiązkowo musiałam sobie jakiś sprawić. Masa rozmaitych bibelotów, filiżanek, kubeczków i nie pamiętam czego jeszcze. Takich rzeczy mam obecnie w swojej kolekcji naprawdę sporo. Tam głównie interesowały mnie jakieś pocztówki, owy kieliszek i jakaś książka. Niestety niektóre były strasznie drogie... Po przejrzeniu niemal wszystkich w ekspresowym tempie, zdecydowałam się na jedną. Poszłam po nią, była w języku polskim. Sięgnęłam po nią dokładnie tam gdzie ją wcześniej odłożyłam gdyż czas już gonił nieubłaganie. Jakież było moje rozczarowanie gdy się później okazało że jednak w tym miejscu znajdowała się książka po hiszpańsku.... ;( ;( z dwojga złego dobrze że nie wzięłam po japońsku bo już w ogóle mogłabym na niej krzyżyk postawić ;) Jak już wspomniałam szybciutko wyszłam do góry, co po chwila zerkając do góry. Rzeczywiście z bliska wygląda tak... bajkowo. Warto dodać że zamek Neuschwanstein był inspiracją dla Walta Disneya w projektowaniu jego zamku królewny. Właśnie, brakowało mi tam tylko latających wróżek. W końcu dotarłam na miejsce. Weszliśmy na dziedziniec. Kilka zdjęć robionych w pośpiechu bo zaraz trzeba będzie wchodzić do środka. Byłam tak oszołomiona jego pięknem i niezwykłością że jak się później okazało o wiele więcej mam zrobionych zdjęć Hohenschwangau niż Neuschwanstein. W środku zobaczyliśmy mi akurat już znane komnaty z internetu. Niestety tylko kilka jest udostępnionych dla zwiedzających, Część na przykład jest w ogóle nie wykończona po dzień dzisiejszy. Zwiedzanie zaczyna się od sali tronowej, w której ciekawostką jest to, że nie ma ona tronu. Jest to chyba komnata robiąca największe wrażenie. Już na samym początku widać wszędobylski przepych. Naprawdę nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby tam mieszkać. Był to dla mnie o tyle przykry widok gdyż jako jedna z nielicznych znałam historię Ludwika. Ta sala jest pusta, nie ma tronu. Nie ma też swojego władcy, który poświęcił całe swoje życie na zbudowanie takiego czegoś - niezwykłego. Sala nie doczekała się tronu, jak zamek nie doczekał się władcy. Przeczytałam kiedyś w jednym z opowiadań turystów dotyczących tego miejsca że pewien mężczyzna oświadczył się swojej kobiecie właśnie w sali tronowej. Bardzo mi się to spodobało, rzecz jasna nie będę od swojego chłopaka wymagać by oświadczył mi się tylko w tym miejscu ale piekielnie zazdroszczę tej dziewczynie, gdyż samo odwiedzenie tego zamku było spełnieniem moich marzeń. Trasa zwiedzania przebiega m.in. przez kuchnię, pomieszczenia dla służby, sypialnię Ludwika notabene w której było ciemno jak piernik. Nawet jeden pan - uczestnik naszej wycieczki stwierdził że wcale się nie dziwi że mu się w głowie pop...... skoro tu tak ciemno :P rzeczywiście meble, wystrój, były bardzo ciemne. Gdyby nie światło padające przez okno pewnie potykalibyśmy się o siebie nawzajem. Punktem kulminacyjnym była sala śpiewaków. Ogromna sala, pełna pięknych malowideł, ale też i złota. Na początku Ludwik do tej komnaty wpuszczał tylko nielicznych gdyż tutaj odbywały się koncerty R.Wagnera, w którym lubował się Ludwik. Nasze zwiedzanie dobiegło końca. Przy samym wyjściu była piękna makieta zamku. Szybko strzeliłam foty gdyby mnie kiedyś pokusiło o zrobienie sobie takiej w domu mam przynajmniej ściągawkę. Tuż przy wyjściu znajdował się sklepik z pamiątkami. Miałam nic nie kupować ale trafiłam na piękną mega pocztówkę o wymiarach +/- 40cm x 25cm za 3,5e! zamek w pięknej zimowej scenerii. Taką pocztówkę już miałam w swoim zbiorze ale w wersji mini. Miałam do niej ogromny sentyment, może kiedyś to opiszę ;) Pogoda na zewnątrz się popsuła i co po niektórzy zaczęli się zbierać do autokaru bo taki był plan. Ja w ostatniej chwili chciałam jeszcze jednak pobiec na most Marii (Marienbrucke) by ujrzeć bajkowy zamek od boku. Widok piorunujący... a zdjęcie z moim pysiem w tle jest jednym z moich ulubionych zdjęć. Do autokaru biegiem bo się w momencie rozpadało, dotarłam jako ostatnia, ale wyrozumiała pilotka nie była na mnie zła gdyż doskonale wiedziała że głównie to miejsce było celem mojej całej wycieczki.